08 marca

Feminizm w czarczafie


Bliski Wschód roku 2011. Tunezja tuż po „jaśminowej rewolucji” i obalonych rządach prezydenta Zajna Ben Alego. Libia po śmierci Mu’ammara al-Kadafiego. Egipt pod rządami Mubaraka, Liban – Hezbollahu. Zamieszki na granicy z Syrią, demonstracje na Kairskim Tahrirze. Tłem dla powieści Ece Temelkuran, tureckiej dziennikarki i publicystki jest „arabska wiosna”: wraz z działaniami wojennymi, wyrachowaną grą państw Zachodu [1] i przemianami społecznymi wpływającymi na osoby cywilne, ze szczególnym wskazaniem na oczekujące radykalnych zmian kobiety, uciskane zarówno przez dominującą w tamtejszym regionie religię islamską, jak i patriarchalną obyczajowość.  

„Taniec w rytmie rewolucji”[2] to historia szaleńczej podróży przez większość krajów objętych zamieszkami: trzy kobiety, przypadkowo poznające się w tuniskim hotelu wyruszają w nieznane pod wpływem niebywale charyzmatycznej, tajemniczej, podstarzałej kurtyzany – Madame Lilli. Cel ich podróży początkowo pozostaje niewyjaśniony; z czasem jednak przewodniczka uchyla rąbka intrygi, u podstaw której leży zawiedziona miłość i chęć zemsty na dawnym kochanku. Amira – tunezyjska tancerka, odrzucona przez rodzinę ze względu na kulturową ortodoksyjność, skrywająca niezwykłe uczucie do mężczyzny, który z jej powodu dokonuje religijnej przemiany; Maryam – krótkowłosa uniwersytecka historyczka z Kairu, specjalizująca się w miejscowych maternistycznych mitach, wypierająca na wszelkie sposoby swoją kobiecość; wreszcie – bezimienna opozycyjna dziennikarka z Turcji, powieściowe alter ego autorki: w odruchu niezidentyfikowanego, pierwotnego instynktu żeńskiej solidarności porzucają wszystkie swoje dotychczasowe sprawy, aby podjąć wyzwanie prowadzące ostatecznie do odkrycia… prawdy o samych sobie.

Książka Temelkuran dotyka niezwykle aktualnej kwestii: statusu kobiet na Bliskim Wschodzie, zarówno w kontekście przedrewolucyjnym, jak i po rzekomej „odwilży”, która w rzeczywistości nie przyniosła spodziewanej wolności, wyzwolenia się z religijnego radykalizmu szariatu i autodecydentalnych możliwości [3]. I bohaterki, i drugoplanowe kobiece postaci reprezentują w tym świetle różnie intensyfikowane postawy feministyczne: od nieświadomego pragnienia zmian w codzienności, po anarchofeministyczną potrzebę zaangażowanej walki, zarówno z mężczyznami, jak i panującym systemem. Zdają sobie jednak sprawę ze swojej przegranej pozycji, warunkowanej nieubłaganymi konwenansami: „Ściszałyśmy nasz śmiech, by nikt nas nie usłyszał, a on stawał się coraz bardziej szalony. Właśnie usłyszałyśmy czyjś krzyk w drzwiach. Jak wszyscy mieszkańcy Bliskiego Wschodu, święcie przekonani, że za każdą chwilę szczęścia czeka ich kara wcale się nie zdziwiłyśmy i natychmiast poczułyśmy się winne” [4] – pisze w zbiorowym imieniu autorka. Jej rola staje się w tym przypadku znamienna: to właśnie ona staje się nośnikiem głosu milionów zawiniętych w czadory i burki kobiet, które dotychczas tego głosu nie miały (i, mimo przemian, nie mają nadal). Temelkuran stwierdza nawet, że „My możemy mieć cos do powiedzenia tylko wtedy, gdy same spisujemy swoje opowieści” [5]. Dobitnie podkreśla to pozornie autonomiczną wspólnotowość mieszkanek krajów Wschodu: w zdominowanym przez mężczyzn świecie zdane są same na siebie, na swoje siostrzane, ciche wsparcie. W oczach Arabskich mężczyzn kobieta jest niczym; tylko osoba o podobnym statusie społecznym – inna kobieta – może ją zrozumieć. Stąd też w powieści Temelkuran bohaterki, których życiowym powołaniem jest konsekwentna praca na rzecz „sióstr”, i przekonanie tych,  „(…) które cały czas czują się bezwartościowe, że mają wartość” [6]. W opisach tej skomplikowanej rzeczywistości znakomicie sprawdza się dziennikarskie pióro autorki: „Taniec w rytmie rewolucji” to słaba powieść (zwłaszcza ze względu na przydługie i nużące interpretacje mitologicznych inskrypcji królowej-bogini Dydony oraz nieco infantylne listy kochanka Amiry), ale znakomity reportaż o życiu muzułmańskich kobiet na terenach ogarniętych bratobójczą wojną.

Okładkowa zapowiedź głosi, że powieść Ece Temelkuran to „Bliskowschodnia, egzotyczna wersja Thelmy i Louise”. Otóż nie – ta książka to najnowszy, furiacki „Mad Max” (z jego feministyczną perspektywą w pełni), prowadzący bohaterki poprzez ogarniętą wojną pustynię ku wolności. I podobnie jak ten (sześciooskarowy zresztą!) film zawierający wiele znakomitej scenografii i make-up’u – „Taniec w rytmie rewolucji” posiada niezbyt górnolotną fabułę, nie ujmującą przy tym niczego z jego brawurowego i prowokacyjnego spojrzenia na los bliskowschodnich kobiet. To mimo wszystkich minusów bardzo ważna pozycja wydawnicza, zwracająca uwagę na jeden z najbardziej aktualnych problemów świata. Należy koniecznie przeczytać.


[1] Por. Ece Temelkuran: „Taniec w rytmie rewolucji”. Wydawnictwo PWN, Warszawa 2015, s. 234
[2] Amira, jedna z bohaterek mówi w książce (nieświadomie nawiązując do anarchofeministki Emmy Goldman): „Po co mi rewolucja, skoro nie mogę tańczyć!”. Cytat j.w., s. 42; por. również Emma Goldman: „Anarchizm i inne eseje”, Wydawnictwo Oficyna Bractwo „Trojka”, Poznań 2015.
[3] Patrz: Aneta Wawrzyńczak: „Ciemna strona Arabskiej wiosny – jak rewolucja zawiodła kobiety”. Wirtualna Polska, dostęp z 27. 02. 2016.
[4] Ece Temelkuran: „Taniec w rytmie rewolucji”. Wydawnictwo PWN, Warszawa 2015, s. 186.
[5] Tamże, s. 266
[6] Tamże, s. 430
 


Autor: Ece Temelkuran
Tłumacz: Piotr Kawulok
Wydawnictwo: PWN, Warszawa 2015
Liczba stron: 552
Książkę do recenzji otrzymałam od portalu biblioNETka.pl, i dla niego został napisany powyższy tekst. Można go przeczytać TUTAJ.


2 komentarze:

Emilia Teofila Nowak pisze...

Super, super recenzja, rewelacyjna pod względem merytorycznym, a i czyta się po prostu przyjemnie.
Okładka super, i tak by mnie zachęciła do lektury, ale po Twojej recenzji nie ma już innego wyjścia. :)

Ciemno... Ciemno... Marychetkowo... pisze...

Dziękuję! :)
A do książki naprawdę polecam zajrzeć, warto!