07 lutego

Marusia, Lidka i inne dziewczęta

Pamiętacie śliczną Marusię Ogoniok, narzeczoną serialowego Janka z "Czterech pancernych"? "Za jej Poli Raksy twarz każdy by się zabić dał", śpiewał jakiś czas później zespół Perfect w "Autobiografii", uwieczniając tę, jakby nie było, kanoniczną rolę również w polskiej muzyce. Marusia - zawsze piękna, zawsze z zaplecionym schludnie warkoczem, w dopasowanym mundurze, płaszczyku, pielęgniarskim kitelku, z podkreśloną ściśle zapiętym paskiem talią, w spódnicy do kolana, w opiętych, lśniących oficerkach, z pierścionkiem na wypielęgnowanym paluszku... Niejeden by się zakochał w tak pięknej krasnoarmistce... tylko że to wszystko nieprawda.


Swietłana Aleksijewicz w swojej książce "Wojna nie ma w sobie nic z kobiety" udziela głosu zapomnianym żołnierkom walczącym po radzieckiej stronie podczas II wojny światowej. Kobiety te przez wiele lat trwały w milczeniu: niechętnie opowiadały o swoich frontowych przeżyciach, nie tylko ze względu na traumatyzowanie w pamięci ówczesnej rzeczy- wistości - również z powodu kuriozalnego piętnowania zarówno przez powojenny system polityczny ("skoro nie zgi- nęła, z pewnością kolaborowała") jak i... opinie publiczną ("co ona tam robiła z tymi chłopami" równoznaczne z "nigdy się za mąż nie wyda"). Aleksijewicz zbierając do niniejszego reportażu wywiady i listy dotarła do kobiet, o których historia z powodu ich wycofania zapomniała już dawno: sanitariuszek, artylerzystek, wojskowych lekarek, łączniczek, nawet - snajperek i wyborowych strzelców. Autorce cudem udało się wydobyć od nich wspomnienia, które łączy, mimo różnych wojennych profesji, wspólna kobieca perspektywa, o wiele bardziej emocjonalna niż dominujące w dyskursie opowieści mężczyzn. Książka Aleksijewicz przez ten pryzmat staje się pozycją niebywale wartościową: nadaje dotych- czasowej, historycznie zakodowanej męskiej wizji wojny zupełnie nowy rys. 

Większość bohaterek reportażu w chwili wybuchu wojny miała zaledwie po kilkanaście lat: chodziły jeszcze do szkoły, szyły sobie sukienki, spacerowały z koleżankami, chichotały, obgadując chłopców z którymi - jak podkreśla jedna z rozmówczyń Aleksijewicz - nigdy się nie pocałowały, myślały o przyszłości... Aż tu nagle - wybucha wojna. Dziewczyny wspominają solidarnie jedno: że w tym momencie przede wszystkim chciały walczyć. Na froncie, na pierwszej linii - a nie bezczynnie oczekiwać na rozwiązanie, wykonując "na tyłach" jakieś mało istotne dla przebiegu walk "babskie" pra- ce. Fakt, do wojska rosyjskiego wcielano kobiety. Jednakże w większości przypadków rozmówczynie Noblistki były po prostu na rekrutację za młode; uciekały się zatem do rozmaitych forteli: począwszy od fałszowania metryki, przez samowolne przyłączanie się do oddziałów, po... dziewczęce szlochy i histerie, zmiękczające serca najbardziej nieczułych dowódców (którzy zresztą później roztaczali nad "swoimi dziewuszkami" niemalże ojcowską pieczę). W oddziałach nie było jednak tak różowo: żadna żołnierka nie miała dopasowanego, niczym Marusia, munduru - żeńskich najzwyczaj- niej w świecie nie szyto. Soldatki najczęściej dostawały męskie ubrania, które później w ramach swoich możliwości ja- koś przerabiały. Najgorzej jednak było z butami (znamienne wspomnienie dziewczyny, która mając numer 37, otrzy- mała... męskie oficerki rozmiar 44; oczywiste jest, że do krwi zdarła w nich nogi), oraz z bielizną, która, jak wiadomo, kobietom wyjątkowo jest potrzebna (któraś z dziewcząt wspomina, jak notorycznie kradły chłopakom z oddziału suszą- ce się czyste podkoszulki, żeby je podrzeć i przerobić na coś w rodzaju podpasek; komendant wyjątkowo przymykał na ten grabieżczy proceder oko). Przy wszystkich tych "bytowych" trudnościach frontowe dziewczyny okazywały się być niezwykle odporne i wytrzymałe, zarówno podczas wielokilometrowych marszów, bezsennych nocy, krwawych walk, noszenia na własnych - dziewczęco chudych - plecach ciężkich karabinów, rannych żołnierzy, często także zwłok, z któ- rymi obcowanie z pewnością musiało pozostawić odcisk na młodziutkiej, kształtującej się dopiero psychice. Oczywiś- cie, nieodłącznymi towarzyszami dziewczyn na froncie były z lekka wyśmiewane przez oddziałowych chłopców "mięk- kie", "niemęskie" uczucia: tęsknota za domem i niepokój o bliskich, braterskie/ojcowskie (i nie tylko) sympatie do ko- legów, litość i współczucie wobec rannych (zarówno "swoich", jak i "wrogich"), empatyczne podejście do napotykanych po drodze dzieci i osób starszych, często - łzy, ale również zachwyt, że znowu rankiem udało się obejrzeć wschód słoń- ca... Emocjonalna paleta wojennych barw, mimo że najczęściej uwalana krwią i frontowym błotem, była bardzo róż- norodna.

Niebywale ciekawe są również późniejsze losy opisywanych radzieckich żołnierek: część z nich jak najszybciej (ze względu na irracjonalny lokalny ostracyzm) starała się wyjść za mąż, urodzić dzieci i prowadzić zupełnie normalne życie, całkowicie wypierając u siebie wspomnienia wojny, od czasu do czasu jedynie udając się na coroczne obchody Dnia Zwycięstwa. Inna część dziewcząt (tych o bardziej idealistycznym nastawieniu do swoich działań) postanowiła z kolei nigdy nie zakładać rodziny i żyć w samotności, z poczuciem niesprawiedliwości i napiętnowania w kraju, o który niegdyś się walczyło. Aleksijewicz ofiarnie dociera do obydwu tych kobiecych grup - rozdrapując ich rany, wywołując łzy, wielokrotnie wysłuchując ukrytych w najdalszych zakamarkach pamięci koszmarów. Mimo świadomości tak stre- sującej perspektywy kobiety te (aktualnie staruszki) zawsze jednak  pragną mówić, ciesząc się przy tym, że po tak wielu latach ktoś wreszcie ich wysłuchał. Że ktoś pamięta. Że nie muszą już milczeć - w końcu w tym wieku niewiele już mają do stracenia.




Autor: Swietłana Aleksijewicz
Wydawnictwo: Czarne, Wołowiec 2015
Liczba stron: 334

Brak komentarzy: