Książka Żanny Słoniowskiej to proza
kilkuaspektowa. Analizować można w niej zarówno tło historyczne,
w którym przeplatają się losy Ukraińców, Polaków i Rosjan począwszy od czasów pierwszej wojny światowej, artystyczny świat
Lwowa i dzieje kilku pokoleń twórczyń związanych z operą lub
malarstwem, wreszcie – fascynujący obraz skomplikowanych relacji
międzykobiecych, z dominującym pierwiastkiem archetypicznej matki,
rozumianej w Jungowskim kontekście kompleksu matki u córki [1].
Powieść tę można, a nawet trzeba
czytać jako kronikę losów ludności z pogranicza Polski i Ukrainy,
oraz ich poszukiwań tożsamości, uwarunkowanej zarówno
wydarzeniami historii XX wieku, jak też aktualnym dla ich danego miejsca
pobytu ustrojem politycznym. Mamy tu bowiem do czynienia z czterema
pokoleniami kobiet: pierwszy plan, również narracyjny, obejmuje
najmłodsza z nich, jednak świat, który ogląda, zdeterminowany jest
wspomnieniami kolejnych kobiet z rodziny: jej matki, babki, oraz
prababki. Taki stan rzeczy, w dodatku osadzony w środowisku
pozbawionym mężczyzn mających bezpośredni wpływ na ich domowe
życie (kilkupokoleniowy schemat symbolicznego zabójstwa ojca, który obrazuje
samowystarczalność kobiecą [2]) sprawia, że wszystkie te cztery
kobiety stają się od siebie bezwzględnie zależne, a każda próba
wyłamania się jednostki z – jakby nie było – bezpiecznego w
nieustannym czasie wojny schematu, rodzi opór pozostałych. Wynika to z faktu, że każda z
bohaterek okaleczona jest przez jakieś doświadczenia okołowojenne: Prababka
pamięta Petersburg sprzed I wojny światowej, babka, Aba, II wojnę i
bratobójczą wojnę polsko-ukraińską, matka – ustrojową
rewolucję lat 80, którą zresztą jako działaczka przypłaci ikoniczną
śmiercią. Lata późniejsze przyniosły względny spokój, który
(dla córki) zburzyły zeszłoroczne wydarzenia z Majdanu, i
aktualna, wciąż niespokojna sytuacja na Ukrainie. Każda z tych
kobiet na swój sposób jest rewolucjonistką i wojowniczką, zarówno w walce z
systemem, własną nieudolnością, czy z wewnętrznym poczuciem nieposiadania
talentu w rodzinie pełnej artystów. Każda także jest uzależniona
od swojej matki, co tworzy specyficzny łańcuch niemożliwych do
zerwania powiązań. Bohaterki są na siebie skazane, gdyż w takim
aspekcie relacji, co zresztą podkreśla Jung, nie mogą wyzwolić
się od macierzyńskiej dominacji. Rodzą się zatem u nich
kompleksy, które realizują się na dwóch płaszczyznach: pierwsza
posiada hipernaturalne rozwinięcie cech żeńskich, i objawia się
przejaskrawionym rozwinięciem instynktów (głównie popędu
seksualnego i macierzyńskiego), drugi natomiast całkowicie stara
się wyzbyć cech feminarnych, przerzucając swoje
wewnętrzne projekcje na matkę, która wydaje się być ucieleśnieniem
doskonałości. Stan ten w powieści jest stopniowany: o ile starsze
kobiety swoje kompleksy względnie wyciszają, o tyle głośniej
budzą się one w pokoleniu młodszym, przybierając najokazalszą
formę u córki, obwarowanej przecież aż trzema (!) matkami.
Ciekawą postacią jest tu Mikołaj, jedyny powieściowy mężczyzna: historyk sztuki i dawny partner Marianny, a obecny kochanek córki. Związek z nim, pozornie całkowicie
normalny, staje się identyfikacją ze zmarłą matką; starszy
mężczyzna staje się niejako jej substytutem, wynagrodzeniem za
brak permanentnie aktywnej zawodowo i społecznie rodzicielki w życiu
dziewczynki, nastolatki, a wreszcie młodej kobiety.
Książka niniejsza to również hymn na cześć sztuki, która obecna jest w życiu każdej z bohaterek, i niebagatelnie wpływa na ich losy zarówno zawodowe, jak i codzienne: Marianna jest znaną ukraińską śpiewaczką
operową, Aba maluje obrazy (zrezygnowała ze studiów artystycznych
na kategoryczne żądanie swej matki), wreszcie po śmierci Prababki
wychodzi na jaw, że również trudniła się śpiewaniem, o czym
świadczą znalezione w jej pokoju nuty i zdjęcia w burleskowych,
kabaretowych stylizacjach z lat 20. Najmłodsza córka nie przejawia
jakichś ogromnych talentów, co również generuje u niej kompleks
niższości wobec idealizowanej matki (matek), stąd też jej
fascynacja witrażem w kamienicy w której mieszkają, i mężczyzną
zajmującym się jego ochroną jako nietypowego zabytku. Tutaj można
pokusić się o odszukanie metafory, którą w kontekście witrażu
może być sama Ukraina: zbudowana z różnobarwnych,
wielokulturowych jednostek, osadzona w odwieczne architektoniczne europejskie ramy, poza którymi nie przetrwa: stąd też niezgoda na
przeniesienie tego obiektu/witrażu w inne, wyznaczone przez nomen
omen, oligarchę, miejsce.
Tekst Domu z witrażem zajął pierwsze miejsce w konkursie "To się musi powieść", organizowanym
przez Wydawnictwo Znak Literanova. Słusznie, gdyż autorka (czy
tożsama z pierwszoosobowym narratorem?) operuje pięknym,
wysmakowanym, literackim językiem, ubierając proste czynności w
poetyckie obrazy. Być może właśnie to – tworzenie słowem – jest ten malarski,
zaginiony talent, który u siebie powinna odkryć bohaterka powieści.
Przejmującego wymiaru dodaje książce nadal zaogniona sytuacja na
Ukrainie, gdzie przecież cały czas żyją kobiety takie same jak te
opisane w książce. Takie same jak my, kobiety w Polsce, Rosji czy w
innych krajach świata. Warto jednak wypowiedzieć takie samo życzenie,
jak cytowany w powieści ukraiński arcybiskup Bilczewski, piszący w
liście do swojego polskiego przyjaciela, również kapłana: „Oby
bratobójcza walka jak najprędzej się skończyła, boć przecież
po wszystkim czeka na Sąd Boży” [3]. Niestety, koło historii,
jak widać i w Domu z witrażem, i w najnowszych wiadomościach –
znowu się zatacza.
[1] Por. Carl Gustav Jung: O naturze kobiety. Wydawnictwo Brama, Poznań 1992.
[2] W: Luce Irigaray: Ciało w ciało z matką. Wyd eFKa, Kraków 2000
[3] Żanna Słoniowska: Dom z witrażem. Wydawnictwo Znak Literanova, Kraków 2015, s. 235.
Żanna Słoniowska
Wydawnictwo Znak Literanova
Kraków 2015
Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Znak.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz